Unikatowa stylistyka, zróżnicowany, mega wciągający gameplay oraz hipnotyzująca i klimatyczna muzyka to coś, co każdy musi zobaczyć. Niepokojący świat, w którym nic nie jest takie jakim się początkowo wydawało, gdzie nie ma jednoznacznej definicji dobra i zła. Gracz jest zmuszany do szybkiego podejmowania decyzji, a każda z nich coraz bardziej kwestionuje słuszność podjętej drogi. Zapraszam do mrocznej ballady o końcu ludzkości.

I like turtles... znaczy, lubię gry muzyczne. Odkąd pamiętam z wyjątkową łatwością przychodziło mi naciskanie przycisków na klawiaturze czy padzie w odpowiednim rytmie. Chciałbym móc napisać, że to zasługa słuchu absolutnego i idealnej koordynacji ręka oko, ale było by to dalekie od prawdy. Kiedy zobaczyłem pierwszą grę cyklu - Persona 4: Dancing All Night byłem zachwycony, blisko trzy lata później nadal od czasu do czasu pogrywam we wspomnianą produkcję. Jednak to może się skończyć, ponieważ w tym roku dostałem w swoje ręce zupełnie nowe tańczące persony. Niestety nie ma w nich już person, jest za to Velvet Room, albo raczej Velvet Club. Zainteresowani? Zatem zacznijmy imprezę z Endless Night Collection, czyli Persona 3: Dancing in Moonlight i Persona 5: Dancing in Starlight!

Każdy fan uniwersum Mario, wcześniej lub później, musiał poznać uroczego grzybopodobnego ludzika - Toada. W grach pojawiał się zazwyczaj  w roli statysty – jednego z kumpli Mario. Co prawda można było od czasu do czasu wcielić się w małego bohatera, np. był on jedną z postaci w Mario Kart 8. Jednak sława wąsatego hydraulika od zawsze przyćmiewała nieśmiałego Toada sprawiając, że pozostawał w cieniu.

Już od jakiegoś czasu w Japonii furorę robi anime Sword Art Online, opowiadające do przygodach grupy nastolatków uwięzionych w wirtualnym świecie gry MMO. Dla wszystkich, którzy jeszcze tego nie zauważyli, SAO jest jedną z moich ulubionych serii dlatego i gra z tego uniwersum musiała się pojawić. Cykl recenzji rozpocznę nie od najnowszej części, ale od wydanego na PS4 remastera gry z 2014 roku.

Spotkanie ze starożytnymi wierzeniami w grach jest zawsze czymś fascynującym. Ilekroć siadam do produkcji opartej na jakiejkolwiek mitologii, zawsze zastanawiam się jak autorzy ją potraktowali i czy ich wizja będzie podobna do mojej. Do przygody z Paluteną, Pitem i Meduzą zasiadłem, głupio się przyznać, spaczony lekko grami z serii "God of War". Jednak czy jest tutaj co porównywać?

Czy znajdzie się coś co kiedykolwiek przebije fabularnie Sword Art Online? Nie sądzę, jednak trafił w moje ręce tytuł, który jest tego bardzo blisko. W morzu tego samego, w potoku powtarzalnych i nudnych fabuł znalazła się perełka. Death end re;Quest oślepiło mnie swoim blaskiem i zmusiło do spędzenia wielu godzin przed konsolą. Genialna, trzymająca w napięciu historia, przepiękne arty bohaterek, klimatyczna muzyka i nietuzinkowy pomysł na rozgrywkę. Czy przesadzam z opisem? Czy za bardzo gloryfikuję grę? Czy nie jestem do końca normalny? Przekonajmy się!

Ucieknij z pięknego i śmiertelnie niebezpiecznego królestwa Wróżkowego Króla! Rozwijaj swoją postać, ulepszając jej ekwipunek, zdobywając nowe wierzchowce i przedmioty! Rzuć wyzwanie jednej z wielu instancji i sprawdź swoje umiejętności przeciwko innym graczom! Każdy chociaż raz w życiu przeczytał ten opis, tak generyczny jak sztampowa jest gra, której dotyczy. Czy odgrzewany milion razy kotlet nadal może być smaczny? Sprawdźmy to!

W grach bywałem magiem, kowalem, zabójcą, golfistą, kierowcą, wariatem, superbohaterem, a nawet ojcem opiekującym się dzieckiem. Okazało się, że nie miałem okazji wcielić się w tatuatora na usługach mafii, planującego podbić Tokio! Wszystko dzięki magicznemu działaniu swojej sztuki! Jak odnalazłem się w świecie igieł, tuszy, wyłudzeń i podbojów?