Tworzenie wstępów akurat tutaj jest trudne, bo tak na prawdę nie wiadomo o czym napisać. To druga recenzja, którą zekranizowałem (pierwszą znajdziecie tutaj) i mam nadzieję, że będzie co najmniej tak samo dobra jak ta z zeszłego tygodnia. Po moich zeszłoniedzielnych popisach lektorskich dostałem kilka uwag o tym, że za szybko i miejscami niewyraźnie mówię. W tym odcinku skupiłem się bardziej na swojej dykcji oraz artykulacji i miejmy nadzieję to rozwiąże problem. Albo nie... ;)

Pierwszy profesjonalnie zrobiony film na moim kanale i stronie. Chociaż profesjonalnie to chyba zbyt szumne słowo, po prostu tym razem powstał scenariusz, nagrywałem wszystko porcjami i dopiero później montowałem w to co za chwilę zoabczycie. Jako że wstęp do faktycznej recenzji będzie już na filmie, tutaj nie mam nic więcej do napisania. Zatem nie przedłużając zapraszam do oglądania!

"Druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka" - to właśnie w rytmie kawałka Abradaba z 2010 roku będzie dzisiejsza recenzja. Trochę pokpiłem sprawę i zamiast zacząć od pierwszej książki w cyklu, rozpocząłem od właśnie środkowej. Jest to o tyle smutne, bo tytułowy "Stormsong" bazuje na wydarzeniach swojego poprzednika co niestety sprawiło, że czytanie pierwszej części nie ma już dla mnie żadnego sensu. Poniższy tekst jest pozbawiony spojlerów z jedynki, skupia się bardziej na formie niż treści i ma na celu przekonanie Was do rozpoczęcia przygody w Aeland. Nie popełniajcie jednak mojego błędu i jeżeli recenzja się Wam spodoba rozpocznijcie lekturę w odpowiedniej kolejności, czyli zaczynając od "Witchmark".

Pora chwilę odpocząć od recenzowania książek wraz z ich epickimi przygodami w magicznych światach. Czasami trzeba popatrzeć dookoła siebie, ponieważ tam również dzieją się rzeczy niezwykłe. Internet to niekończone się źródło tworów dziwnych, przerażających, śmiesznych lub po prostu wywołujących głośny facepalm. To właśnie film z tej ostatniej kategorii sobie dzisiaj zobaczymy i skomentujemy. Materiał jest genialny, dlatego zapnijcie pasy bo szykuje się ostra jazda!

Po spokojniejszej książce w zeszłym tygodniu (recenzja tutaj) wracamy do tematyki magii, smoków i alchemii. Klimat tytułu, o którym za chwilę przeczytacie jest zdecydowanie dużo cięższy od innych, do których zdążyłem Was przyzwyczaić na łamach tej strony. "The Alchemists of Loom" jest doskonałym wyborem, jeżeli chcemy poczytać stosunkowo klasyczną fantastykę, ze zdecydowanie nieklasycznym twistem. Zapraszam do brudnego świata ludzi i smoków, miejsca które nie wybacza nikomu i tylko najsilniejsi mają szansę w nim przetrwać.

Nawet ja muszę czasami odpocząć od akcji. Czytanie o pościgach, epickich bitwach i gorącym seksie jest fajne ale niestety staje się odrobinę powtarzalne i po jakimś trochę się przejada. Jest to szczególnie dotkliwe, gdy seria jest wyjątkowo długa jak np. "Anita Blake: Zabójca wampirów", wtedy nawet taki fan urban fantasy jak ja musi po kilku tomach zmienić nieco klimat. W przerwie między kolejnymi nadprzyrodzonymi sprawami kryminalnymi, krwiożerczymi wampirami, dzikimi wilkołakami i nie do końca martwymi zombie, postanowiłem przeczytać sobie spokojną historię o dziewczynie prowadzącej hotel.

Od dość dawna nie pisałem o serialu aktorskim, ostatni jaki oglądałem to "Przeznaczenie: Saga Winx", którego recenzję znajdziecie tutaj. O ile jestem raczej po stronie animacji i zdecydowanie częściej to na ich oglądanie poświęcam swoje wolne, o tyle od czasu do czasu trafię na produkcję spoza mojego głównego nurtu, którą koniecznie muszę zobaczyć. Regularni czytelnicy mogli przeczytać o serialu w ramach cyklu Daily Basis, już kilka tygodni temu (tutaj). Zachęcam wszystkich do zapoznania się ze wspomnianym wpisem, a jak już to zrobicie, zapraszam tutaj na obszerniejszą recenzję.

W swojej podróży przez świat japońskich animacji nauczyłem się skutecznie wybierać produkcje, które mają szansę mi się spodobać. Proces decyzyjny jest niezależny od jakiejkolwiek internetowej oceny i bazuje głównie na mojej "intuicji" i znajomości tematu. Doskonaliłem ten mechanizm przez lata i obecnie prześlizguje się przez niego bardzo mało tytułów nietrafiających w mój gust. Jedno z moich niedawnych odkryć, tytułowy Cheating Craft bez problemu przeszło weryfikację, po czym radośnie pokazało mi środkowy palec śmiejąc się głośno. Tak oszukany nie czułem się już od bardzo dawna...

Kontynuujemy trend książek kryminalnych z domieszką fantastyki. Za nami m. in. "Szamanka od umarlaków" (recenzja tutaj), "Anita Blake, Zabójca wampirów" (recenzja tutaj), "Nomen Omen" (recenzja tutaj) czy "Cykl szamański" (recenzja tutaj). Wszystkie urban fantasy, każda mniej lub bardziej warta przeczytania. Nie bez powodu jest to jeden z moich ulubionych gatunków, to właśnie w nim spotkałem się z najlepszymi jak i najgorszymi pomysłami. Niewiele jest mnie już w stanie zaskoczyć, "miejskiej fantastyce" nadal w miarę regularnie się to udaje. Tym razem zapraszam Was to świata Charley Davidson, z typowym zawodem i bardzo nietypowym hobby.

Nie jestem wielkim fanem wampirów w literaturze. Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile fajnych książek z tym motywem przeczytałem w swoim życiu. Zazwyczaj krwiopijcy są nijacy, nie będąc uosobieniami potęgi natury lub też wytrawnymi kochankami, stają się jedynie żyjącymi wiecznie, pijącymi krew pustymi skorupami. Brakuje w nich dramatu, polotu i w sumie wszystkiego innego co determinuje dobrą rozrywkę podczas lektury. Przy całym moim negatywny nastawieniu do tematu już od kilku tygodni, razem z nekromantką i łowczynią wampirów Anitą Blake rozwiązuję kolejne sprawy kryminalne, wskrzeszam zmarłych, a co najbardziej zaskakujące, doskonale się przy tym bawię.