Dzisiaj zaczniemy wymyśloną przeze mnie zagadką. Co powstanie z połączenia Davida Copperfielda, Sherlocka Holmesa i Merlina? Jeżeli jesteście ciekawi to koniecznie musicie obejrzeć poniższy film. Jeżeli odpowiedź na pytanie Was nie interesuje to i tak gorąco zapraszam do zobaczenia recenzji Akt Harry’ego Dresdena, jednej z najlepszych serii, które kiedykolwiek miałem przyjemność czytać.

Tworzenie wstępów akurat tutaj jest trudne, bo tak na prawdę nie wiadomo o czym napisać. To druga recenzja, którą zekranizowałem (pierwszą znajdziecie tutaj) i mam nadzieję, że będzie co najmniej tak samo dobra jak ta z zeszłego tygodnia. Po moich zeszłoniedzielnych popisach lektorskich dostałem kilka uwag o tym, że za szybko i miejscami niewyraźnie mówię. W tym odcinku skupiłem się bardziej na swojej dykcji oraz artykulacji i miejmy nadzieję to rozwiąże problem. Albo nie... ;)

Pierwszy profesjonalnie zrobiony film na moim kanale i stronie. Chociaż profesjonalnie to chyba zbyt szumne słowo, po prostu tym razem powstał scenariusz, nagrywałem wszystko porcjami i dopiero później montowałem w to co za chwilę zoabczycie. Jako że wstęp do faktycznej recenzji będzie już na filmie, tutaj nie mam nic więcej do napisania. Zatem nie przedłużając zapraszam do oglądania!

"Druga zwrotka, bo zawsze chciałem zacząć od środka" - to właśnie w rytmie kawałka Abradaba z 2010 roku będzie dzisiejsza recenzja. Trochę pokpiłem sprawę i zamiast zacząć od pierwszej książki w cyklu, rozpocząłem od właśnie środkowej. Jest to o tyle smutne, bo tytułowy "Stormsong" bazuje na wydarzeniach swojego poprzednika co niestety sprawiło, że czytanie pierwszej części nie ma już dla mnie żadnego sensu. Poniższy tekst jest pozbawiony spojlerów z jedynki, skupia się bardziej na formie niż treści i ma na celu przekonanie Was do rozpoczęcia przygody w Aeland. Nie popełniajcie jednak mojego błędu i jeżeli recenzja się Wam spodoba rozpocznijcie lekturę w odpowiedniej kolejności, czyli zaczynając od "Witchmark".

Po spokojniejszej książce w zeszłym tygodniu (recenzja tutaj) wracamy do tematyki magii, smoków i alchemii. Klimat tytułu, o którym za chwilę przeczytacie jest zdecydowanie dużo cięższy od innych, do których zdążyłem Was przyzwyczaić na łamach tej strony. "The Alchemists of Loom" jest doskonałym wyborem, jeżeli chcemy poczytać stosunkowo klasyczną fantastykę, ze zdecydowanie nieklasycznym twistem. Zapraszam do brudnego świata ludzi i smoków, miejsca które nie wybacza nikomu i tylko najsilniejsi mają szansę w nim przetrwać.

Nawet ja muszę czasami odpocząć od akcji. Czytanie o pościgach, epickich bitwach i gorącym seksie jest fajne ale niestety staje się odrobinę powtarzalne i po jakimś trochę się przejada. Jest to szczególnie dotkliwe, gdy seria jest wyjątkowo długa jak np. "Anita Blake: Zabójca wampirów", wtedy nawet taki fan urban fantasy jak ja musi po kilku tomach zmienić nieco klimat. W przerwie między kolejnymi nadprzyrodzonymi sprawami kryminalnymi, krwiożerczymi wampirami, dzikimi wilkołakami i nie do końca martwymi zombie, postanowiłem przeczytać sobie spokojną historię o dziewczynie prowadzącej hotel.

Kontynuujemy trend książek kryminalnych z domieszką fantastyki. Za nami m. in. "Szamanka od umarlaków" (recenzja tutaj), "Anita Blake, Zabójca wampirów" (recenzja tutaj), "Nomen Omen" (recenzja tutaj) czy "Cykl szamański" (recenzja tutaj). Wszystkie urban fantasy, każda mniej lub bardziej warta przeczytania. Nie bez powodu jest to jeden z moich ulubionych gatunków, to właśnie w nim spotkałem się z najlepszymi jak i najgorszymi pomysłami. Niewiele jest mnie już w stanie zaskoczyć, "miejskiej fantastyce" nadal w miarę regularnie się to udaje. Tym razem zapraszam Was to świata Charley Davidson, z typowym zawodem i bardzo nietypowym hobby.