[Recenzja] Captain Toad: Treasure Tracker - przygody małego grzybka

[Recenzja] Captain Toad: Treasure Tracker – przygody małego grzybka

Każdy fan uniwersum Mario, wcześniej lub później, musiał poznać uroczego grzybopodobnego ludzika – Toada. W grach pojawiał się zazwyczaj  w roli statysty – jednego z kumpli Mario. Co prawda można było od czasu do czasu wcielić się w małego bohatera, np. był on jedną z postaci w Mario Kart 8. Jednak sława wąsatego hydraulika od zawsze przyćmiewała nieśmiałego Toada sprawiając, że pozostawał w cieniu.

Captain Toad: Treasure Tracker to kolorowa gra platformowa z elementami logicznymi. Tytuł bazuje na koncepcji miniaturowych poziomów znanych m. in. z Super Mario 3D World. Czy z czegoś, co w początkowej koncepcji było jedynie zestawem mini poziomów dodatkowych, może powstać dobry pełnoprawny tytuł? W tym przypadku udało się na medal.

Podobnie jak w platformówkach z Mario, tak i tutaj zadanie jest jedno – uratować ukochaną. Toad zamiast księżniczki Peach, musi ocalić Toadette ze szponów wielkiego i okrutnego ptaszyska w turbanie. Grzybowa dziewczyna jest również drugą grywalną postacią w grze. Kiedy się w nią wcielimy, role się odwracają – Toad zostaje porwany i trzeba go ocalić. To całą fabuła, wszystko jest proste, bez twistów czy przesadnego komplikowania.

Każdy poziom w Captain Toad: Treasure Tracker, to małe dzieło sztuki. W większości przypadków plansze wyglądają jak trójwymiarowy sześcian, który można obracać niemal we wszystkich płaszczyznach. Pozwala to na dokładne zaznajomienie się z topografią levelu i znalezienie ścieżki przejścia. Umiejętne manewrowanie kamerą  pozwoli odkryć sekretne pomieszczenie lub ukryty przedmiot. Raz poruszamy się po zielonej i usianej kwieciem łące, aby za chwilę znaleźć się w starej kopalni, nawiedzonym domu, czy na dachu pędzącego pociągu. Wszystko działa w 60 klatkach na sekundę, niezależnie od tego co dzieje się na ekranie płynności nie spada. Jest co renderować, krajobrazy są różnorodne i co chwilę się zmieniają. Towarzyszy temu zmiana ścieżki dźwiękowej, która dodatkowo buduje klimat konkretnej planszy. Muzyka jest tłem i jedynie tworzy klimat w połączeniu z innymi elementami rozgrywki.

Choć na pierwszy rzut oka poziomy nie wyglądają na zbyt rozległe, czasem przyjdzie pokręcić się po nich przez kilka minut. Bez problemu można zaliczyć główne cele i skończyć grę w pięć godzin. Tak naprawdę największą przyjemność w Captain Toad sprawia odkrywanie wszelkich sekretów i ukrytych przejść. Zazwyczaj są one ciężko dostępne i wymagają pokombinowania. W nagrodę za trud otrzymujemy diamenty oraz złote monety. Wyciśnięcie z gry wszystkiego, co ma do zaoferowania, zajmie w przybliżeniu 12-15 godzin.

Tytuł umiejętnie zachęca do ponownego odwiedzania ukończonych poziomów. Po ukończeniu każdej planszy pojawia się informacja, co zrobić, aby zaliczyć dany level w 100%. Wyzwania są dość różnorodne. Mogą polegać na zdobyciu określonej liczby monet, przejściu poziomu bez alarmowania któregokolwiek z przeciwników czy odnalezieniu złotego grzybka. Czasem zaliczenie wyzwania jest dziecinnie proste, innym razem musiałem włączać rozdziały po kilkanaście razy żeby, najpierw znaleźć sposób rozwiązania a później wykorzystać go. Nie mam zbyt dobrego refleksu dlatego dodatkowo pewne fragmenty powtarzałem więcej razy. Gra zaprojektowana jest tak, że nawet przez chwilę nie miałem ochoty wyłączyć gry. Zazwyczaj powtarzanie lokacji, czy ich masterowanie wywołuje u mnie odruch wymiotny, tak tym razem była to czysta przyjemność.

Bohater, z pozoru bezbronny, posiada kilka niezwykle przydatnych umiejętności i przedmiotów. Pierwszym jest latarka, którą można w każdej chwili włączyć lub wyłączyć. Ta będzie nieocenioną pomocą podczas całej rozgrywki. Istnieją poziomy tak ciemne, że poza snopem światła praktycznie nic nie widać. Przyjdzie nam też z jego pomocą pokonywać duchy oraz wyskakujące spod ziemi obślizgłe stwory. Te po kilku sekundach oświetlania rozpływają się w powietrzu.

Z pozostałymi przeciwnikami nie jest już tak łatwo. Co prawda można, podobnie jak Mario, zmiażdżyć wroga własnym kuprem, lecz Toad ma ku temu okazję jedynie wtedy, gdy spada na głowę przeciwnika z wyższej półki. Nasz malutki bohater nie potrafi bowiem skakać. Przy gruncie trzyma go skutecznie ogromny i bardzo ciężki plecak, w którym przechowujemy zebrane skarby.

Odebranie bohaterom mocy skakania nie wpływa jednak negatywnie na gameplay. Szybko się z tym oswoiłem i zaakceptowałem jako coś naturalnego. Można powiedzieć, że brak skoków nawet urozmaica rozgrywkę. Zamiast skakać przeciwnikom po głowach musimy ruszyć własną i pokombinować, jak przejść niezauważenie lub wspiąć się wyżej, aby spaść na wroga z wysokości.

Toad może również wyrywać rosnące gdzieniegdzie rzepy i w ten sposób pozbywać się goniących go natrętów. Czasem gdy znajdziemy kilof, stajemy się niepokonaną, niszczycielska maszyną. W ostateczności powstrzymamy wroga własnym palcem, naciskając na ekraniku dotykowym pada. Zyskujemy wówczas cenną sekundę pozwalającą na wydostanie się z kłopotów.

W Captain Toad: Treasure Tracker ekran dotykowy został wykorzystany również na inne sposoby. Nieraz przyjdzie nam poruszyć np. jakiś element otoczenia, aby przedostać się dalej lub wypełnić jedno ze wspomnianych już wyzwań. Pozostałe funkcje pada od Wii U także zostały należycie wykorzystane. Czasem dmuchniemy w mikrofon dzięki czemu poruszy się winda. Wbudowany w kontroler żyroskop przydaje się z kolei w poziomach, gdzie obserwujemy świat z perspektywy pierwszej osoby.

Wspomniałem już, że Captain Toad: Treasure Tracker zawiera elementy logiczne. Zagadki są proste i większość z nich rozwiązujemy bez zastanowienia. Później poziom łamigłówek nieco wzrasta, lecz nie do tego stopnia, aby poczuć frustrację nadmiernym przekombinowaniem lub brakiem logiki. Nintendo postawiło sobie wyraźny cel – gra ma rozluźniać, uprzyjemniać czas, a nie męczyć i denerwować. Muszę przyznać, że udało się to wyjątkowo dobrze.

Warto również wspomnieć, że całą grę możemy przejść nie włączając telewizora. Captain Toad: Treasure Tracker da się ukończyć na ekraniku pada. Zdecydowanie brakuje trybu wieloosobowego. Mogłaby się pojawić przynajmniej kooperacji dwóch graczy na podzielonym ekranie. Aż się prosi, żeby Toad i Toadette wystąpili wspólnie na jednej planszy. Kto wie – być może powstanie druga część i moje życzenie się spełni.

Poza tym trudno do czegokolwiek się przyczepić. Sterowanie jest idealne, mamy pełną kontrolę nad kamerą, a podczas całej gry nie zauważyłem choćby najmniejszego błędu. Jednym słowem – świetna robota. Jeśli jesteście fanami kolorowych platformówek, lubicie prostą rozgrywkę bez zbędnych zawiłości fabularnych czy skomplikowanych mechanik, sięgnijcie po Captain Toad: Treasure Tracker. To wyjątkowo udany tytuł, któremu bez cienia wątpliwości przykleiłbym plakietkę z napisem must have na Wii U.

Plusy:
  • kolorowa grafika
  • wciągająca rozgrywka
Minusy:
  • krótka
  • powtarzalne poziomy
Ocena ogólna
Captain Toad: Treasure Tracker, boberski, 2020-09-01

Platformy: Wii U
Rok wydania: 2014
Producent: Nintendo

Oryginalnie materiał opublikowany na stronie expij.pl.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments